Pokémon Sword: recenzja Pokemonowego wrestlingu

Pokémon Sword to jedna z pary gier Pokémon VIII generacji, Pokémon Sword i Pokémon Shield. Jej akcja rozgrywa się w regionie Galar wzorowanym na Wielkiej Brytanii. Nadszedł czas podzielić się wrażeniami z gry!
Pokémon Sword: jak doszło do powstania recenzji
Ostatnio wróciłem do Pokémonów, co poskutkowało recenzją Pokémon Sun. Gra zachęciła mnie na tyle, że zamierzałem kupić Switcha 2, jednak… znalazłem Switcha Lite i gry Pokémon Sword, Pokémon Scarlet i Pokémon Legends: Arceus za bezcen w lombardzie. No cóż, głupi by nie brał. Dlatego recenzja powstaje co najmniej parę miesięcy wcześniej niż planowałem. Zaczynajmy!
Recenzja powstaje na bazie podstawowej wersji gry, bez DLC i bez NSO. Być może DLC zrecenzuję innym razem.

Wstęp
Pokémon Sword i Shield zostały wydane przez The Pokémon Company 15 listopada 2019 roku. Gry przeznaczone są ekskluzywnie na konsolę Nintendo Switch. To pierwsze gry nowej generacji na ten system. Gry przenoszą nas do regionu Galar inspirowanego Wielką Brytanią. Są tu nowe stworki, formy regionalne, jak i znane z poprzednich generacji Pokemony.
Najsłynniejsze Pokemony z Galaru to m. in.: Corviknight, Obstagoon, Drednaw, Coalossal, Alcremie, Applin, Grimmsnarl, Hatterene, Toxtricity, Falinks, Dracovish czy Dragapult. Jeśli chodzi o formy regionalne galarskie, to najbardziej charakterystyczne są: Zigzagoon, Farfetch’d, Corsola i Mr. Mime. Co ciekawe dużo regionalnych Pokémonów dostało ewolucje, których nie mają formy z innych regionów.
Warto odnotować, że podstawowa wersja Pokémon Sword nie zawiera wszystkich Pokémonów z Galaru, bo część będzie dostępna dopiero po dokupieniu DLC.

Pokémon Sword i Pokémon Shield wprowadzają nową unikalną mechanikę regionalną. Otóż w Galarze występuje tzw. moc dynamaxu pozwalająca dynamaxować lub nawet gigantamaxować Pokemony. Ta forma walki jest szczególnie ekskluzywna względem megewolucji czy ruchów Z, bo wymaga nie tylko sprzętu, ale i wykonania jej w konkretnych miejscach obdarzonych mocą dynamaxu. W praktyce są to galarskie stadiony.
Dynamax polega na znacznym zwiększeniu rozmiaru Pokemona. Podnosi to też jego statystyki, zwłaszcza HP (życia). Gigantamax zmienia też formę Pokemona, ale nie ma ich bardzo wiele.

Fabuła i świat gry
Pokémon Sword ma jak zawsze klasyczne dwa motywy, czyli zostanie mistrzem i uzupełnianie Pokedexu. W praktyce nie ma tu dużego nacisku na złapanie ich wszystkich. Z kolei rywalizacja o tytuł mistrza odbywa się tu całkiem inaczej niż w poprzednich regionach. Co prawda zaczynamy od zdobycia 8 odznak od liderów w ramach wyzwania sal (Gym Challenge), ale już sama Liga Pokémon wygląda inaczej. Pojawia się w niej turniej rozgrywany systemem pucharowym. Po wygraniu półfinałów i finałów dostaniemy szansę na zmierzenie się z niezwyciężonym mistrzem, Leonem.
Galar jest regionem kontrastów. Poza trzema wielkimi miastami, Hammerlock, Motostoke i Wyndon, to głównie wiejskie obszary z łąkami i mniejszymi miasteczkami. Dzika natura łączy się tu z wysoką technologią na stadionach z energią dynamaxu.
Wcielamy się w młodego trenera, który rywalizuje z Hopem, młodszym bratem Leona. W drodze do zastania mistrzem zmierzymy się z Teamem Yell (pol. Gang Fanów), który do klasycznych złych organizacji nie należy. Do tego podobnie jak w Pokémon Sun będziemy mieli bardziej niespodziewany czarny charakter. Zostawmy to jednak bez dużych spoilerów, bo historia jest prosta i krótka, więc szkoda by było ją jeszcze ujawniać. Generalnie mamy tu wątek legendarnych Pokémonów, Zaciana i Zamazenty. Ale rozkręca się dopiero w samej końcówce, ma tak naprawdę jeden średni wątek fabularny (ratowanie regionu) i niespecjalnie robi wrażenie.

Rozgrywka
Pokemony w dziczy
Zacznę od największej zalety. W Pokémon Sword wreszcie widzimy dzikie Pokemony w trawie. Walki z nimi nie są więc całkowicie losowe. Teraz widzimy konkretnego Pokemona w konkretnym miejscu. Możemy się na niego rzucić albo ominąć. Jest też możliwość wchodzenia w interakcje, np. poprzez gwizdanie. Co więcej, różne gatunki różnie na nas reagują: jedne uciekają, inne nas gonią, jeszcze inne obserwują ostrożnie. Ba, niektóre psychiczne Pokemony nawet się teleportują, przed nami zmykając. Widok uroczego Stuffula czy Cubchoo goniącego za nami pierwszy raz jest megauroczy i naprawdę zapada w pamięć. Możemy je sobie obserwować, a mniejszych nie widać wyraźnie, np. pomyliłem Budewa z Metapodem, bo trwa mi go zasłaniała. Fajny niuans.
Ale żeby nie było za kolorowo. Cieszysz się tą nowością, bo jest super. Jednak po kilku dniach docierają do ciebie dwie rzeczy: 1) to powinno być zrobione najpóźniej ze trzy-cztery generacje temu i 2) Pokemony reagują w zasadzie tylko na nas. Nie mają interakcji między sobą i tylko czekają, aż coś z nimi zrobisz albo żeby coś z tobą zrobić. Po uświadomieniu sobie tych rzeczy jakoś czuć zawód, mimo że było fajnie.
Wild Area

Zostańmy jeszcze w dziczy. Pokémon Sword wprowadza Wild Area (pol. dziki obszar) czyli jedną dużą lokację udającą „otwarty świat”. Nigdy nie byłem jak niektórzy fanatykiem takiego rozwiązania w Pokemonach, a wygląda jak dodany trochę na siłę. Z jednej strony jest fajnie, bo sporo tam przeróżnych Pokémonów, przedmiotów na ziemi, drzew jagodowych… No ale jak zmienia się pogoda, to z automatu całkowicie przeobraża się fauna. I tak się zastanawiam, czy to jest jakieś przeniesienie do innego wymiaru czy natychmiastowa migracja całej populacji danego gatunku… Co więcej niby nie zmieniamy lokacji, ale przechodzimy z obszaru łąki bezpośrednio na pustynię, której granica jest wyraźna, jakby metr w lewo była kraina mlekiem i miodem płynąca, a metr w prawo gleba tęskniąca od miesięcy za wodą. Jakiś pomysł więc był, ale realizacja pozostawiła mnóstwo do życzenia.
Możemy teraz też rozbić obóz. Nareszcie! Tyle lat w podróży trenerskiej, a pierwszy raz rozbijamy namiot. Na obozie możemy bawić się z Pokemonami albo nawet ugotować curry. Fajna drobnostka, a cieszy, ale dalej — to jest namiastka funkcji, miły dodatek.
Do tego spartaczono system dnia i nocy. Czasem jest według godziny, czasem według fabuły, no i generalnie ciężko się połapać, nie szukając dodatkowych informacji. Niepotrzebnie utrudnia to ewolucję niektórych Pokémonów.
Dynamax i gigantamax
Mechanika walk nie zmieniła się zbytnio. Głównie dodano dynamax, który możemy zastosować tylko w specjalnych miejscach: stadiony, rajdy, niektóre miejsca fabularne. Polega on na fizycznym zwiększeniu Pokemona, a czasem też zmianie jego formy (gigantamax). To jest tytułowym wrestlingiem z nazwy tekstu. W sumie cały Galar jest miejscem, gdzie kultura trenerska jest diametralnie różna od poprzednich regionów. Na ogół mieliśmy rywalizację, gdzie nie było publiczności, a walki w lidze były jeden na jednego. Tutaj mamy tłumy na stadionach, a nawet kilka razy kibiców, którzy mogą zwiększyć statystyki naszego Pokemona.
Dynamax robi spore wrażenie — błyski, wybuchy, Pokémon wyglądający jak kolos, a w formie gigantamaxa często jak bestia. Tylko że jest to coś, co możemy wykorzystać bardzo rzadko. Raz w walkach na stadionach, raz w walce z Eternatusem i po razie w kilku momentach fabularnych. No i trwa tylko trzy tury. Na dodatek siła Pokemona nie rośnie na tyle, żeby oddać jego potęgę fizyczną. Prawda, jest mocniejszy, ale nie na tyle, na ile wygląda. Bardziej pokazówka i szoł niż realna siła. Moim zdaniem względem megaewolucji czy ruchów Z i koncept, i realizacja wypadają bardzo biednie.

Poziom trudności
Wracamy z ciężkim tematem. Już od Pokémon X i Pokémon Y poziom trudności jest wręcz bardzo łatwy. Pokémon Sword i Pokémon Shield idą jeszcze dalej. Po raz pierwszy nie możemy wyłączyć Exp. Share (rozdzielacza doświadczenia), czyli chcąc nie chcąc trenujemy Pokemony, nie trenując ich. Zabija to satysfakcję z ciężkiej pracy nad wytrenowaniem Pokemona.
Co do walk, to mam wrażenie, że jest trochę trudniej niż w Pokémon Sun. Zdarzają się trenerzy mający po trzy-cztery stworki, choć nie stanowią oni wyzwania. Realnie przeciwstawili mi się tylko Eternamax Eternatus i Leon. Ten drugi niestety ma tylko pięć Pokémonów, czyli brak mu pełnego składu…
Czas gry
Całość razem z post-game zajęła mi ze trzydzieści godzin. Tylko że trzeba tu wspomnieć o paru kwestiach. Po pierwsze, fabularny post-game jest wyjątkowo krótki i zajmuje dwie-trzy godziny. Sama historia do mistrzostwa włącznie też jest króciutka. Twórcy bardziej postawili w grze na eksploatację i łapanie Pokémonów (Wild Area), przez co mam wrażenie, że jakieś 70% całego czasu rozgrywki biegałem po krzakach za Pokemonami. Gdybym nie łapał ich w trakcie gry, to byłaby to najbardziej ekspresowa rozgrywka Pokémon w dziejach. Chyba i tak była, ale te trzydzieści godzin to nie jest wynik bardzo odstający od niektórych innych gier głównej serii.
W post-game mamy jeden wątek fabularny. Powiedzmy, że niezły, na pewno lepszy niż ten z pierwszej części gry. Potem zostają nam turnieje na stadionie Wyndon i Battle Tower oraz poboczne zadanka. To chyba najbiedniejsza gra pod względem tego, co możemy robić po pierwszym zostaniu mistrzem.
Rozgrywka online
W sumie nie chcę pisać o samej rozgrywce, bo ona jest od kilku generacji zawsze mniej czy bardziej w porządku. Bardziej chodzi mi o wykastrowanie gry z darmowej opcji walk i wymian przez internet, nie licząc połączenia lokalnego. Teraz żeby pograć z innymi musimy wykupić konto Nintendo Switch Online (NSO), czyli de facto rozgrywka sieciowa, podstawa serii Pokémon, staje się usługą premium.
To pierwszy taki przypadek w głównej serii Pokémon. Oczywiście miało to już miejsce w przypadku gier Pokémon Let’s Go, Pikachu! i Pokémon Let’s Go, Eevee!, ale nie liczę ich jako główną serię — bardziej jako grę poboczną, hybrydę z Pokémon GO. Jest to zamach na fundamenty serii i tak naprawdę kupując samo Pokémon Sword ma się bardzo ograniczone opcje.

Grafika i muzyka
Nie jestem ekspertem od spraw technicznych, więc tylko krótko. Zacznijmy od muzyki. Kompozycje są w porządku, choć moim zdaniem gry Pokémon miały już sporo lepsze. Nie zapadło mi tu nic szczególnie w pamięć. Ani radosne rytmy na początku, ani epickie na końcu.
Co do grafiki mam więcej do powiedzenia. Pokémon Sword i Shield to pierwszy gry głównej serii dostępne na Nintendo Switch. Można by spodziewać się skoku technologicznego względem VII generacji gier, ale takowego nie ma. Gra stara się pracować inaczej kamerą i więcej nam pokazywać, ale widoki nie powalają. I tak grałem na Switchu Lite, więc względnie małym ekranie. Na standardowym Switchu czy zwłaszcza telewizorze może wyglądać to licho. Co więcej, idąc gdzieś, nie widzimy postaci z daleka — gdy się zbliżamy to dopiero kilka metrów przed nami się pojawiają. Słabo to wygląda.
Moje wrażenia z Pokémon Sword
Co przede wszystkim zwraca uwagę, gra jest zdecydowanie bardziej nastawiona na zwiedzanie i łapanie Pokémonów niż poprzedniczki. Ulepszenia tyczą się głównie zachowań i występowania dzikich stworków. Super poganiać się z dzikimi Pokemonami, fajnie wejść z nimi w interakcje, poobserwować. Jednak znacznie skraca to realny czas gry. Gdybym ich nie łapał, pewnie przeszedłbym ją w około dwadzieścia godzin. Drugą, trzecią i czwartą odznakę zdobyłem w jakieś dwadzieścia pięć minut. Pomyśleć, ile by zajęło przejście Pokémon Sword, gdyby nie łapać większości napotkanych Pokémonów, nie rozmawiać z każdą postacią i nie szukać w zaułkach przedmiotów…
Fabuła w grze też jest ekspresowa. Nie jakaś zła, ale nie wyróżnia się oryginalnością i ma nieco przedramatyzowany finał. Jakby wrzucony na siłę, bo coś musi się dziać i trzeba dać pole do popisu legendarnym Pokemonom, a graczowi możliwość zostania bohaterem. No mnie nagła odklejka Rose’a i zjawienie się Eternatusa w kilka chwil nie uwiodły.
Dynamax to wrestling. Fajnie wygląda, są dymy, wybuchy, efekty specjalne, wielkie monstra, ale to coś, co możemy wykorzystać rzadko, a szoł nie pokrywa się z realnym poziomem rywalizacji. Atmosfera stadionu to niekoniecznie lepsze rozwiązanie niż walki bez publiczności w poprzednich regionach, ale daje pewne uczucie odmiany. Teraz czujemy się jak gwiazda sportu.
Same Pokemony wprowadzone w VIII generacji są w porządku, ale jest ich mało. Wszystkie, licząc formy regionalne, to niecałe sto stworków. Może i fajnie móc złapać swoich ulubieńców z dawnych lat, ale z czasem coraz bardziej doceniam efekt Unovy i skłaniam się ku stanowisku, że to powinno się dziać dopiero po podstawowej części gry, najlepiej na osobnym obszarze. Bo ile można ciągle łapać te same Pokemony? Jestem znużony. Ale dobra, wyróżnijmy, które stworki podobały mi się w Galarze najbardziej. Dla mnie szczytem osiągnięć VIII generacji są: Wooloo, Centiskorch, Impidimp, Runerigus, Mr. Rime i Dragapult. Wyróżniają się designem i potencjalnie nadają się do walki. Ale chyba bardziej od nowych stworków podobały mi się formy galarskie: Zigzagoon, Mr. Mime, Farfetch’d czy Slowpoke to to, czego potrzebowaliśmy.
Poziom trudności jest dużo za niski. Rozdzialacza doświadczenia nie da się już wyłączyć, a mistrz ma w finale tylko pięć Pokémonów. Miałem dwie w miarę trudne wali, ale tym razem ani razu nie udało mi się przegrać.

Plusy i minusy Pokémon Sword
Zalety:
Widoczność dzikich Pokémonów w trawie.
Urocze Pokemony czasami za nami biegają.
Fajne galarskie formy regionalne.
Sporo fajnych, silnych Pokémonów do złapania już od początku gry.
Odmiana: stadionowa, sportowa atmosfera rywalizacji.
Możemy rozbić obóz w trakcie podróży! Zaleta, ale malutka.
Unikalny system rozgrywek o mistrzostwo regionu.
Sonia kręci loka.
Wady:
Bardzo krótka gra.
Bardzo ograniczony pakiet w samym Pokémon Sword. Bez DLC i subskrypcji Nintendo Switch Online wygląda biednie.
Krótka, szybka fabuła. Wymuszony dramatyczny moment.
Poziom trudności. Nie można wyłączyć rozdzielacza doświadczenia.
Poziom trudności. Niski poziom NPC, brak wyzwań.
Spartaczenie mechaniki dnia i nocy. Nieczytelne rozwiązanie.
Mało nowych Pokémonów.
Słaba grafika. Brak dużego postępu od poprzedniej generacji.
Po przejściu gry niezbyt jest ochota do niej wracać.
Mechanika rajdów nudna i powtarzalna.
Dynamax i gigantamax to najsłabsza mechanika regionalna.
Mało form gigantamax.
Sporo niepotrzebnych przerywników filmowych.
Dexit. W ostatecznym Pokedexie nie ma wszystkich Pokémonów.

Podsumowanie
Pokémon Sword wprowadza parę ciekawych rzeczy do głównej serii gier Pokémon. Widoczność dzikich Pokémonów, Wild Area, dynamax czy obozowanie to dobre rzeczy, ale nie wykonane idealnie. Ponadto gra jest króciutka, a jej fabuła dość płytka. Ponadto bez DLC i NSO nasze możliwości zabawy są znacznie ograniczone, co wynika z nowej polityki monetyzacji Nintendo i TPCI.
Czy warto? Moim zdaniem średnio. Gra nie jest zła, ale jak na standardy serii Pokémon wypada jako jedna z najgorszych, a prawdopodobnie najgorsza. Jest tu coś nowego, pozytywne zmiany, ale jest krótka, mało wyrazista i biedna bez dodatkowo płatnych dodatków. Moja przygoda z grami Pokémon na Nintendo Switch nie zaczęła się więc od fajerwerków, mimo że w sensie dosłownym w grze ich nie brakowało…
Zobacz też:
Pokémon Sun: recenzja(?) potrzebna już tylko mnie
Anime Pokémon: Podróże i biedny Galar